Śledź nas

Halina Mlynkova: „Trzeba się liczyć z dzieckiem i jego potrzebami” [wywiad]

Opublikowano

w dniu

Sukcesy zawodowe idą u niej w parze z życiem prywatnym. Tworzy szczęśliwy związek z Leszkiem Wronką. Ich przykład jest dowodem na to, że można tworzyć szczęśliwy związek na odległość. Mimo szumu wokół jej osoby stara się, by syn Piotrek miał normalne dzieciństwo.

Wychowywałaś się na pięknym i malowniczym Zaolziu. Teraz mieszkasz w Warszawie. Trudno było odnaleźć się w stolicy?

Zaolzie to przede wszystkim moje dzieciństwo. Dorosłe życie spędzałam w dużych miastach. Rodzinne strony opuściłam, kiedy poszłam na studia do Krakowa, gdzie mieszkałam przez kolejnych siedem lat. Potem przyjechałam do Warszawy. Chyba się przyzwyczaiłam. Mieszkam tu już prawie dekadę. Nigdy nie miałam problemu, by się zaklimatyzować w stolicy.

Odwiedzasz czasem rodzinne strony?

Z radością wracam na Zaolzie, szczególnie, gdy chcę odpocząć. Wiadomo, u mamy zawsze jest cudownie. Panuje tam niesamowita cisza. Są ludzie, którzy nie potrafią odciąć się od swojego miejsca zamieszkania. Miałam kolegę, który tak bardzo tęsknił za górami, że postanowił zrezygnować ze studiów. Są też tacy jak ja, którzy mogą żyć wszędzie.

Jak jesteś odbierana przez dawnych sąsiadów?

Czas spędzam przede wszystkim z rodziną w ogrodzie, ciesząc się widokiem gór. Zawsze znajdę czas dla kuzynki. Dla nich jestem normalną Haliną, która jest jedną z nich, z którą się wychowali, z ciocią zawsze rozmawiam o show biznesie, przywożę jej gazety. Zawsze pyta mnie, co z tego, co czyta jest prawdą (uśmiech). Tam toczy się bardzo spokojne życie, w które wciąż potrafię się wpasować.

Czy sukcesy Cię zmieniły? Czy przyjaciele wciąż są Ci sami?

Czasem tak bywa, że nasze sukcesy zmieniają przyjaciół. Mam wrażenie, że to nie ja się zmieniłam, ale ludzie, którzy nagle zaczęli spoglądać na mnie innymi oczyma. W momencie, kiedy opuszczamy dane miejsce, rozluźniają się więzy przyjaźni. Życie tak szybko galopuje, że nie mamy czasu na wiele spraw, w tym również podtrzymywanie znajomości. Dawne przyjaźnie często stają się po prostu sentymentalną znajomością sprzed lat. Mam kilka koleżanek, z którymi utrzymuję kontakty. Gdy uda nam się spotkać, z sentymentem wspominamy stare dobre czasy. Niestety nie zdarza nam się to zbyt często, bo rozproszyłyśmy się nieco po świecie. Niemniej jednak jest w moim życiu kilka osób, na których mogę polegać. Prawdziwa przyjaźń to bardzo cenna sprawa. Szczególnie cenię sobie bezinteresowne znajomości.

Masz to szczęście, że Twój wolny zawód nie wymaga od Ciebie siedzenia w jednym miejscu. Tak naprawdę zawsze możesz spakować walizkę i wyjechać, dokąd chcesz i na jak długo.

Nie do końca (śmiech). Nie mogę zapominać o tym, że przede wszystkim jestem mamą. Trochę ogranicza mnie rok szkolny mojego syna.

Nie ma wątpliwości, że tegoroczny Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu należał do Ciebie. Doceniła Cię nie tylko publiczność, ale również dziennikarze. Jaki jest Twój stosunek do nagród, które otrzymujesz?

Nagrody są swego rodzaju ukoronowaniem dotychczasowej pracy i zarazem motorem napędzającym do dalszych działań artystycznych. Choć statuetki nie są moim życiowym celem, przyznam, że miło jest, kiedy inni dostrzegają moje poczynania artystyczne. Koncerty w Opolu na pewno w dużej mierze przyczyniły się do tego, że moja płyta „Po drugiej stronie lustra” została zauważona. Ponadto sukcesy, które odnoszę na scenie, to nie jest tylko i wyłącznie moja zasługa. Na wszystko pracuje cały zespół.

W tym roku masz bardzo napięty grafik koncertowy. Twój kalendarz wręcz pęka w szwach.

To prawda, na brak pracy nie możemy narzekać. Mamy dość dużo występów, które podobają się publiczności, co nas bardzo cieszy.

Wiele osób wciąż łączy Twoją osobę z zespołem Brathanki, choć nie występujesz z nimi już od dziesięciu lat. Czy Ci to przeszkadza?

Trudno jest się dziwić ludziom, którzy muzyką nie żyją na co dzień, ale to prawda, że wiele osób nadal łączy mnie z Brathankami. Nie mam im tego za złe, bo w końcu jako ich wokalistka dałam się poznać publiczności, a że nasze drogi się rozeszły, to już inna sprawa. W radiu nadal można usłyszeć „Czerwone korale”, czy „W kinie w Lublinie” z moim wokalem. Zresztą publiczność na koncertach ciągle domaga się tych utworów, więc mimo własnego repertuaru wykonuję je również.

Jak czujesz się jako solistka?

Czuję swego rodzaju wolność. Cieszę się, że jestem ogniwem niezależnym od innych. Zdałam sobie sprawę, że nie potrafię już być częścią czegoś. Teraz ja sama decyduję o swoich poczynaniach artystycznych i życiowych.

Trudno było wyjść na scenę jako ktoś znany, ale w gruncie rzeczy zupełnie nowy?

Niełatwo było zaczynać wszystko od nowa. Moja droga solowej wokalistki wcale nie jest taka prosta, jakby mogło się niektórym wydawać, ale mam poczucie, że spełniam się. Jestem szczęśliwa. Ludzie powoli przyzwyczajają się do nowej Haliny, która zawsze będzie wokalistką folkową, ale wykonuje bardzo różnorodną muzykę, z różnych stron świata, przeplataną współczesnymi brzmieniami.

Utrzymujesz kontakt z chłopakami z Brathanków?

Nie, ale życzę im jak najlepiej. Kiedyś pojawiła się propozycja reaktywacji dawnego składu zespołu, ale odmówiłam. Jeśli niektóre sprawy przekraczają pewne granice, dwa razy do tej samej rzeki nie wchodzę.

Przez siedem lat nie koncertowałaś. Czy trudno było wrócić na scenę po tym bardzo długim urlopie macierzyńskim?

To nie do końca był urlop macierzyński. Swoje obowiązki dzieliłam pomiędzy syna i pracę, choć nie było jej wtedy widać. W tym czasie muzyka cały czas była obecna w moim życiu i choć niemal nie udzielałam się publicznie, ciągle coś tworzyłam. W czasie tej medialnej przerwy poszukiwałam ludzi, z którymi mogłabym stworzyć projekt od początku do końca, co w dzisiejszych czasach nie jest rzeczą łatwą. Często osoby odpowiedzialne za pewne projekty, nie dotrzymują danego słowa i naprawdę fajne rzeczy nie mają możliwości, by ujrzeć światło dzienne. Trudno jest dobrać ludzi, którzy myślą muzycznie podobnie, nierzadko trzeba czekać na wolne miejsce w studiu nagrań i w ten oto sposób realizacja wielu projektów przeciąga się w nieskończoność. W moim przypadku sześć razy sprawa nie dobiegła końca. Dopiero za siódmym razem uparłam się, że teraz mi się uda. Wówczas powstała „Etnoteka”.

„Kobieta z moich snów” z płyty „Etnoteka” jest piosenką o Tobie?

Może trochę tak (śmiech). Kiedy ją pisałam, miałam przed oczami kobietę, która potrafi pogodzić pracę z rodziną.

Czym byś się dziś zajmowała, gdyby nie wyszło Ci na scenie? Studiowałaś etnografię.

Zawsze chciałam śpiewać, ale nie zakładałam sobie żadnej alternatywy na wypadek, gdyby coś się nie udało. Od początku marzyłam, by studiować muzykę, co bardzo nie spodobało się moim rodzicom. Poszłam więc na Uniwersytet Jagielloński na etnografię z zamiarem porzucenia jej po roku, ale tak mi się spodobało, że postanowiłam ją skończyć.

Na fortepianie zaczęłaś grać w wieku sześciu lat. Czy zawsze chętnie garnęłaś się do ćwiczeń?

Bywało różnie, ale głównie zależało to od nauczycieli oraz ich podejścia. Jak znajdowałam wspólny język z nauczycielką, to grałam koncerty dla najlepszych uczniów, ale były też takie lata, gdzie byłam w grupie najgorszych. Pamiętam też panią, która zamykała mi klapę od pianina na palce. Nie przepadałam za ćwiczeniem gam i innych tzw. podstawowych rzeczy, ale jak już było coś porządnego do zagrania, bardzo chętnie zasiadałam do instrumentu. Lubiłam też sama tworzyć różne melodie. Fortepian był dla mnie światem marzeń. Kiedy tańczyłam w zespole, będąc w liceum, w Sali baletowej był fortepian. Potrafiłam sama z siebie przychodzić na dwie godziny przed próbą i grać.

Czy Piotrek też przejawia zainteresowanie muzyką?

Piotrek jest bardzo zdolny, jednak na chwilę obecną bardziej niż muzyka interesuje go zabawa na podwórku z kolegami. Potrafi coś zagrać, jednak nie chcę na siłę zapisywać go do szkoły muzycznej, bo to może przynieść odwrotny efekt. Na instrumencie trzeba solidnie ćwiczyć, regularnie grać i mieć tego świadomość. Znam mnóstwo muzyków, którzy późno zaczęli grać i udało im się wszystko nadrobić.

Czy po rewelacyjnej płycie „Po drugiej stronie lustra”, pracujesz już nad kolejną?

Kolejna płyta z pewnością będzie, ale na razie trudno jest mi mówić o konkretnych terminach jej wydania. Na pewno nie spocznę na laurach i jeszcze nie raz  zaskoczę moją publiczność. Teraz przygotowuję nową piosenkę.

Czyli przebojowa piosenka „Ostatni raz” to na pewno nie jest Twoje ostatnie słowo, jeśli chodzi o muzykę.

Zapewniam, że w kwestii muzyki mam jeszcze sporo do powiedzenia, a przede wszystkim do zaśpiewania. Może zanim ukaże się kolejny album, nagram teledysk do jakiejś piosenki z ostatniej płyty.

Jak dbasz o swój głos?

To jest przede wszystkim sen i unikanie stresowych sytuacji.

Możesz pochwalić się nienaganną figurą. Twierdzisz, że nigdy nie byłaś na żadnej diecie. Wielokrotnie jednak posądzano Cię o bulimię i anoreksję. Jak odnosisz się do nieprawdziwych informacji, które rozpowszechniane są przez media?

Nie mam pojęcia skąd biorą się wszystkie bzdury na mój temat. Wiele z nich, z jednej strony po prostu mnie śmieszy, a z drugiej przeraża, bo ludzka głupota niestety bywa również zatrważająca. Osoby, które rozpisują się w sprawach moich rzekomych schorzeń, posługują się słowami, których znaczenia nie znają.

Swojego narzeczonego Leszka Wronkę poznałaś dzięki gościnnemu występowi z Ewą Farną, która jest jego podopieczną. Czy zgadzasz się z tym, że prawdziwą miłość można spotkać w pracy?

Myślę, że tak. Większość ludzi poznaje się dzięki pracy i nie ma w tym nic dziwnego. Łączą nas wspólne sprawy zawodowe i zainteresowania.

Ty na co dzień mieszkasz w Polsce, a Leszek w Czechach. Zdecydowaliście się na tzw. miłość na odległość?

Trochę tak. W miarę możliwości odwiedzamy się jak najczęściej.

Ciężko znosić rozłąkę?

Dajemy radę. Trzeba się przyzwyczaić do ciągłych podróży. Pewne sprawy wymagają również dużej koordynacji. Muszę brać również pod uwagę Piotrusia, który ma tutaj szkołę, więc nie zawsze mogę zabrać go ze sobą i wyjechać do Pragi.

Podobno Piotruś znalazł wspólny język z najmłodszym synem Leszka.

Tak. Chłopcy się bardzo polubili. Dzięki tej znajomości Piotrek uczy się języka czeskiego.

A jak Ciebie przyjęły dzieci Leszka?

Panują między nami naprawdę zdrowe relacje. Mamy bardzo dobry kontakt. Nasz związek spotkał się z aprobatą, zarówno mojej, jak i Leszka rodziny.

Kilkakrotnie zadeklarowałaś w wywiadach, że nie masz w planach kolejnej ciąży. Dlaczego?

Faktycznie tak mówiłam. Doszłam jednak do wniosku, że chyba muszę zaprzestać tego typu deklaracji, bo nigdy nie wiadomo, co los przyniesie. Nie chcę już się zarzekać, że tak, albo, że nie, bo stanie się odwrotnie niż powiem i później ktoś mnie posądzi, że kłamię w wywiadach (śmiech). Uważam, że ludzie, którzy się kochają nie zawsze muszą mieć wspólne dzieci. Nic na siłę. Jesteśmy szczęśliwi w obecnej sytuacji. Tradycyjny model rodziny nie gwarantuje sielanki. Nie lubię niczego planować, ale wcale nie dlatego, że się do czegoś zraziłam. Zobaczymy co przyniesie życie. Mam nadzieję, że same dobre rzeczy.

Przeczytałam niedawno, że dostałaś od Leszka pierścionek zaręczynowy. Czy zatem będzie ślub?

Będzie, ale jeszcze nie wiemy kiedy. Póki co cieszymy się sobą i nie mamy potrzeby, by coś przyspieszać. Gdy nadejdzie odpowiedni czas, roześlemy zaproszenia (uśmiech).

Wesele będzie huczne, czy raczej skromne? W końcu rodzina i znajomi bawili się już na waszych weselach.

To też kwestia, którą trzeba będzie omówić we właściwym czasie. To prawda mamy już za sobą śluby i przyjęcia weselne, ale też znajomych nam przybyło. Na naszym wspólnym jeszcze nikt się nie bawił, więc, kto wie (śmiech).

Niedawno udzieliłaś dużego wywiadu, w którym powiedziałaś, że nie wyprowadzisz się z Warszawy, dopóki Piotrek nie skończy przynajmniej podstawówki, niedługo po tym powyciągano z kontekstu pewne zdania i rozpisywano się, że zabierasz dziecko do Czech.

Być może kiedyś chciałabym zamieszkać w Czechach, ale nie wyjadę, jeśli syn nie będzie chciał tego tak samo jak ja. Nie wyobrażam sobie, że nagle z dnia na dzień zmienię mu środowisko życia. Trzeba się liczyć z dzieckiem i jego potrzebami. On ma tu kolegów i szkołę – to wszystko jest dla niego bardzo ważne, a ja nie zamierzam zaburzać mu tej rzeczywistości. Nie jestem egoistką. Mam jedynego syna i bardzo bym go nie chciała stracić przez złe lub pochopne decyzje.

Wspomniałaś kiedyś, że Twój syn ma dużo swobody i nie jest dzieckiem chowanym pod tzw. kloszem.

Piotrek ma bardzo silny charakter. Nie dałby się zamknąć w czterech ścianach. Przez moment chodził do społecznej szkoły, ale go stamtąd zabrałam. W zwyczajnej podstawówce czuje się zdecydowanie lepiej. Teraz najważniejsze jest dla niego podwórko i koledzy. Pozwalam mu na wiele, ale wszystko w granicach zdrowego rozsądku.

Z charakteru jest bardziej podobny do Ciebie, czy do Łuksza?

Myślę, że posiada cechy charakterystyczne dla nas obojga, które w połączeniu z jego indywidualnymi, sprawiają, że jest silną osobowością. Z pewnością da sobie w życiu radę.

Czy Piotrek słucha Twoich piosenek?

Tak, zna dość dobrze moje utwory. Ponadto słucha oczywiście wielu innych wykonawców.

Czy bez problemu dogadujecie się z Łukaszem w sprawach wychowywania Piotrka?

Każde dziecko potrzebuje obojga rodziców, ale niestety wiele kobiet tego nie rozumie i ogranicza ojcom kontakty z dziećmi, krzywdząc je przede wszystkim. U nas tego nie ma. Staram się, żeby Piotrek miał kontakt z tatą w takiej ilości, jak sobie tego życzy. Nam coś nie wyszło, ale nie powinno się to odbijać na dziecku.

Czasopismo „MyMamy” jest dostępne wyłącznie na ipadach i tabletach. Jak radzisz sobie z tego typu urządzeniami?

Mam starszą wersję ipada, ale nie można ściągać na niego załączników, więc dałam go Piotrkowi do zabawy. Natomiast jestem zachwycona tabletem. Przede wszystkim nie waży tyle, co laptop i jest wygodny w podróży, zwłaszcza, że dużo latam samolotami. Mam w nim muzykę swoją oraz taką, której lubię słuchać.

Słyszałam, że świetnie gotujesz.

Mistrzynią kuchni może nie jestem, ale jak tylko mam czas, to lubię coś przyrządzić. Gotowanie bardzo mnie uspokaja i relaksuje.

Rozmawiała Martyna Rokita dla “My Mamy” wyd. Smart Publishing

Fot. Materiały prasowe – Bee Music

showbiz

Monika Jarosińska wygrzebała się z piekła hejtu. Jej powrót to mocne zaskoczenie dla show-biznesu – zobacz, co przygotowała!

Opublikowano

w dniu

przez

Po latach milczenia Monika Jarosińska zdecydowała się opowiedzieć o dramacie, który niemal zniszczył jej życie. Jej słowa poruszyły tysiące widzów i wywołały lawinę komentarzy. A teraz, ku zaskoczeniu wszystkich – powraca tam, gdzie zawsze czuła się najsilniejsza. Dowiedz się więcej!

W głośnym odcinku „Szalonego Podcastu” na YouTubie Monika Jarosińska opowiedziała o traumie, która latami ciążyła jej na barkach. Aktorka i wokalistka przyznała, że medialna nagonka, jaka rozpętała się wokół jej osoby w związku z publikacjami dotyczącymi jej ojca, doprowadziła ją na skraj psychicznej wytrzymałości.

„Miałam wrażenie, że wszyscy chcą doprowadzić do tego, bym to zakończyła” – wyznała szczerze. Hejt, szantaż, presja – wszystko to wpłynęło na jej życie prywatne i zawodowe.

To się odbija na mojej psychice, na moim małżeństwie, na sprawach rodzinnych, finansowych, moja matka, Roberta rodzina i ten nieprawdopodobny wstyd na całą Polskę, gdzie ja kupując fajki idę do sklepu i widzę nas w gazetach – wspominała dramatyczne chwile.

Największą krzywdą, jaką wciąż nosi w sobie Monika Jarosińska, jest poczucie kompletnej bezkarności tych, którzy ją publicznie niszczyli. Jak podkreśliła w rozmowie, cała medialna machina, która obróciła jej życie w ruinę, nigdy nie została rozliczona. Nie padły żadne przeprosiny, nie było odpowiedzialności – nikt nie poniósł konsekwencji za brutalny hejt, który na nią spadł. To właśnie ten brak sprawiedliwości, obojętność środowiska i przyzwolenie na publiczne poniżanie najbardziej ją boli.

Nikt sobie nie zdawał sprawy jak mi niszczą życie, bo można łatwo komuś złamać życie, nie biorąc za to odpowiedzialności – powiedziała z goryczą.

POLECAMY: Dramat w Sierakowicach. Nastolatek zginął na hulajnodze przez błąd, który popełnia wielu – ta tragedia poruszy każdego rodzica

Fani nie zapomnieli. Błagali o powrót!

Choć Jarosińska przez długi czas nie była aktywna artystycznie, jej najwierniejsi fani nie zapomnieli o jej muzycznym talencie. W sieci pojawiały się setki komentarzy z prośbami, by znów zaczęła śpiewać. Ich determinacja zrobiła swoje – i wydarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał.

Na kanale YouTube, który prowadzi ze swoim mężem “Dojrzali niedojrzali” pojawił się nowy teledysk Moniki Jarosińskiej, w którym wykonuje kultowy utwór „Skyfall” z repertuaru Adele. Napis pod nagraniem był wzruszający:

To dzięki Wam Monika znów zaczęła śpiewać! Wasze ciepłe komentarze, słowa otuchy i zachęty sprawiły, że Monika wróciła do swojej pasji i ponownie weszła do studia nagraniowego. Dziękujemy Wam z całego serca – czytamy.

Wideo momentalnie zebrało setki pozytywnych komentarzy. Widzowie byli poruszeni nie tylko samym wykonaniem, ale i emocją, jaka płynęła z głosu Jarosińskiej.

Chwyta za serce; To jest mój klimat; Dziękujemy za ten piękny prezent; Od pierwszej nutki dreszczyk – pisali zachwyceni internauci.

Powrót do muzyki to dla niej coś więcej niż kolejny projekt, to osobiste odrodzenie. Śpiewając, Jarosińska odzyskuje swoją siłę, swoją przestrzeń i swoje marzenia. Jak sama przyznała – dopiero teraz czuje, że wraca do życia, które ktoś kiedyś jej brutalnie odebrał.

To historia kobiety, która przeszła przez piekło, by znów stanąć w światłach reflektorów – ale już na własnych warunkach. Monika Jarosińska udowadnia, że mimo ran, hejtu i upadków – warto wstać. I śpiewać. Bo czasem właśnie głos może być lekarstwem.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Monika Jarosińska przerwała milczenie – do dziś tego nie wybaczyła! Kuba Wojewódzki zachował się strasznie wobec jej Taty

Monika Jarosińska (fot. screen Instagram Monika Jarosińska)
Monika Jarosińska (fot. screen YouTube Szalony Podcast)
Monika Jarosińska (fot. screen YouTube Szalony Podcast)

SJ

Kontynuuj czytanie

news

Dramat w Sierakowicach. Nastolatek zginął na hulajnodze przez błąd, który popełnia wielu – ta tragedia poruszy każdego rodzica

Opublikowano

w dniu

przez

Choć miała być tylko szybkim środkiem transportu i źródłem zabawy, zakończyła się tragedią. 13-letni chłopiec z województwa pomorskiego zginął po wypadku na hulajnodze elektrycznej. To kolejny dramat, który pokazuje, jak niebezpieczna może być moda na e-pojazdy, gdy nie towarzyszy jej rozwaga. Dowiedz się więcej!

Dramat rozegrał się w sobotnie popołudnie na jednej z ulic Sierakowic – niewielkiej miejscowości w województwie pomorskim. Na ulicy Kubusia Puchatka doszło do tragicznego zdarzenia z udziałem 13-letniego chłopca. Jak wynika ze wstępnych ustaleń, nastolatek stracił panowanie nad hulajnogą elektryczną i z ogromnym impetem upadł na ziemię, uderzając głową o asfalt. Mimo wysiłków ratowników, jego życia nie udało się uratować.

Informację o tragedii potwierdziła st. sierż. Aleksandra Philipp z policji w Kartuzach.

Ze wstępnych ustaleń policjantów wynika, że 13-letni chłopiec kierujący hulajnoga elektryczną nie dostosował prędkości, przewrócił się, a następnie uderzył głową o ziemię. Niestety wskutek poniesionych obrażeń chłopiec zmarł – przekazała w rozmowie z TVN24.

Funkcjonariusze przekazali, że chłopiec nie miał na sobie kasku ochronnego. Choć dla wielu może to wydawać się jedynie drobnym zaniedbaniem, w tym tragicznym przypadku najprawdopodobniej zadecydowało to o jego życiu.

Ten tragiczny incydent po raz kolejny stawia pod znakiem zapytania bezpieczeństwo hulajnóg elektrycznych, które od kilku lat robią furorę w miastach i mniejszych miejscowościach. Choć są wygodne, szybkie i modne – ich użytkowanie niesie ze sobą poważne ryzyko. Szczególnie wtedy, gdy korzystają z nich osoby młode, bez odpowiedniego przygotowania i bez sprzętu ochronnego.

POLECAMY: Marcin Korcz pogrążony w żałobie – nie żyje jego ukochana babcia. Te słowa rozdzierają serce

Wypadki, brak wiedzy – czy tego można uniknąć?

Każdego roku w Polsce dochodzi do setek wypadków z udziałem hulajnóg elektrycznych. Media regularnie donoszą o zderzeniach z pieszymi, wypadkach na przejściach, a nawet kolizjach z samochodami. Niejednokrotnie ofiarami są właśnie dzieci i młodzież – bez doświadczenia, bez kasku i często bez świadomości konsekwencji.

Eksperci i służby apelują, by nie traktować hulajnogi elektrycznej jako zabawki. To pojazd, który osiąga znaczną prędkość i wymaga rozwagi. W Polsce obowiązują przepisy określające minimalny wiek użytkowników (10 lat z kartą rowerową, 18 bez) oraz nakładające obowiązek poruszania się po wyznaczonych drogach rowerowych. Niestety w praktyce dzieci często jeżdżą gdzie chcą i jak chcą – i to bez żadnego nadzoru.

Rodzice powinni z większą świadomością podejść do tematu e-hulajnóg. Kupując pojazd dziecku, warto zadbać nie tylko o jego wygląd czy prędkość, ale przede wszystkim o bezpieczeństwo: kask, ochraniacze i znajomość zasad ruchu drogowego powinny być standardem. W przypadku młodszych dzieci – warto zadać sobie pytanie, czy to w ogóle odpowiedni moment na korzystanie z tego typu sprzętu.

Mimo apeli, wielu wciąż bagatelizuje zagrożenie. Hulajnoga elektryczna nie jest ani bezpieczna, ani przeznaczona dla każdego. To, co dla jednych jest nowinką technologiczną i wygodą, dla innych może skończyć się dramatem.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Agnieszka Kaczorowska pokazała intymny moment z planu show „Królowa przetrwania” – fani nie mogą uwierzyć

A Wy korzystacie z hulajnóg elektrycznych? Dajcie znać na Facebooku i Instagramie!

SJ

Kontynuuj czytanie

news

Agnieszka Kaczorowska pokazała intymny moment z planu show „Królowa przetrwania” – fani nie mogą uwierzyć

Opublikowano

w dniu

przez

Agnieszka Kaczorowska nie przestaje elektryzować opinii publicznej. Od medialnego rozstania po domniemane romanse i sensacyjne wypowiedzi – aktorka nie schodzi z nagłówków. Teraz znów wraca z odważnym wyznaniem i intymnym nagraniem. Dowiedz się więcej!

Choć Agnieszka Kaczorowska przez wiele lat budowała wizerunek osoby harmonijnej i poukładanej, ostatnie miesiące rzuciły zupełnie inne światło na jej życie. Rozstanie z mężem Maciejem Pelą, który był także jej partnerem tanecznym, wywołało medialną burzę, której echa słychać do dziś. Ujawnienie rozpadu ich związku dla wielu było szokiem, bo przecież jeszcze niedawno uchodzili za jedną z najbardziej zgranych par w show-biznesie. Ich nagłe rozstanie wzbudziło ogromne zainteresowanie i natychmiast uruchomiło lawinę domysłów i insynuacji.

Wkrótce po ogłoszeniu rozstania Kaczorowska pojawiła się w programie Kuby Wojewódzkiego, co samo w sobie było wydarzeniem. Publiczne wystąpienia u samozwańczego króla ironii zawsze obarczone są ryzykiem i ona to wiedziała. Podczas rozmowy padło wiele półsłówek, niedopowiedzeń i zawoalowanych komentarzy, które podsyciły plotki o przyczynach rozstania. Wielu widzów dostrzegło w jej słowach nutę goryczy, ale też sygnał, że to nie koniec zmian w jej życiu.

W międzyczasie widzowie mogli oglądać Kaczorowską w programie „Królowa przetrwania” emitowanym w TVN7. Produkcja ta, choć oparta na przygodowej formule, wprowadziła mnóstwo dramatycznych napięć – nie tylko między uczestniczkami. Plotki mówiły, że Agnieszka nawiązała bliższą relację z jednym z członków ekipy technicznej – rzekomo z dźwiękowcem. Tych doniesień nigdy nie potwierdzono, ale one same wystarczyły, by wywołać medialne tsunami i ponownie wzbudzić zainteresowanie fanów.

Po latach przerwy Agnieszka Kaczorowska powróciła na parkiet „Tańca z Gwiazdami”, co wzbudziło spore emocje wśród widzów i internautów. W duecie z Filipem Gurłaczem stworzyli dynamiczny i dopracowany zespół, który zachwycał zarówno jury, jak i publiczność. Dotarli aż do finału, gdzie ostatecznie zajęli drugie miejsce i niezależnie od kontrowersji, nikt nie może odebrać Agnieszce tego, że jest doskonałą tancerką i profesjonalistką z ogromnym doświadczeniem. Mimo sukcesu, wokół ich współpracy krążyły plotki o możliwym romansie, które podsycały wspólne zdjęcia i wymowne gesty na parkiecie. Choć żadne z nich nie potwierdziło tych rewelacji, media plotkarskie z lubością roztrząsały temat ich rzekomego romansu.

POLECAMY: Marcin Korcz pogrążony w żałobie – nie żyje jego ukochana babcia. Te słowa rozdzierają serce

Niewyemitowane wspomnienia z dżungli. I bardzo osobisty wpis

Wczoraj Agnieszka Kaczorowska opublikowała na swoim Instagramie poruszający materiał wideo, który wywołał poruszenie wśród fanów. Nagranie pochodzi z planu programu „Królowa przetrwania” i jak sama przyznał, przez długi czas pozostawało ukryte w jej prywatnym archiwum. To osobisty moment, którym postanowiła się podzielić dopiero teraz.

Na filmiku widzimy Kaczorowską, jak w samym kostiumie kąpielowym biega boso po trawie w czasie intensywnej ulewy. Zamiast kryć się przed deszczem, z uśmiechem przyjmuje każdą kroplę, leżąc na mokrej ziemi i delektując się chwilą wolności. Całość wygląda jak scena z filmu – autentyczna, surowa, ale też niezwykle symboliczna.

Do nagrania aktorka dodała emocjonalny podpis, który tylko pogłębił jego wymowę.

To filmik z Tajlandii… z sierpnia. Nakręciła mi go Julia pracująca przy programie „Królowa Przetrwania” – zaczęła.

W dalszej części wpisu Kaczorowska zaskoczyła szczerym wyznaniem:

Do dziś dzień nie obejrzałam tego programu w całości, więc nie wiem czy w emisji był moment, kiedy spadła wielka ulewa, dziewczyny pochowały się do namiotów, a ja bardzo poczułam, że chce się w tym deszczu wykąpać […] To był dla mnie czas pięknej przemiany…i odkrywania prawdy w sercu- napisała.

Pod postem natychmiast pojawiły się dziesiątki komentarzy, które świadczą o tym, jak bliska wielu osobom jest potrzeba wewnętrznego oczyszczenia.

Nie robiłam tak nigdy . Chociaż mam szalona ochotę na takie rzeczy; I to jest czyste szczęście; Zdarzyło się, że jechałyśmy rowerami z przyjaciółką w ulewie 5km. Mokre, ale szczęśliwe – piszą i wspominają obserwatorzy.

To wyznanie to także symboliczny gest odcięcia się od trudnych wspomnień związanych z programem, którego jak przyznała, do dziś nie oglądała. Choć brała w nim udział, nie potrafiła się zmusić do jego późniejszej analizy. To mówi wiele o emocjach, jakie towarzyszyły jej wtedy i dziś. Kaczorowska staje się więc dla wielu nie tylko celebrytką, ale też symbolem wewnętrznej pracy, siły i emocjonalnej przejrzystości.

Nie milkną plotki, że Agnieszka Kaczorowska może znów pojawić się w jesiennej edycji „Tańca z Gwiazdami” i to ponownie w roli tancerki. Po sukcesie z Filipem Gurłaczem, z którym dotarła aż do finału, producenci mają apetyt na kolejny hitowy duet.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Atak na żywo! Izrael uderza w serce Teheranu – prezenterka ucieka ze studia w trakcie programu telewizyjnego [WIDEO]

Agnieszka Kaczorowska (fot. screen YouTube Przeambitni.pl)
Agnieszka Kaczorowska (fot. screen YouTube Przeambitni.pl)
Agnieszka Kaczorowska i Filip Gurłacz (fot. screen Instagram Przeambitni.pl)
Agnieszka Kaczorowska i Filip Gurłacz (fot. screen Instagram Przeambitni.pl)
Agnieszka Kaczorowska i Filip Gurłacz (fot. screen Instagram Przeambitni.pl)

SJ

Kontynuuj czytanie

showbiz

Marcin Korcz pogrążony w żałobie – nie żyje jego ukochana babcia. Te słowa rozdzierają serce

Opublikowano

w dniu

przez

Marcin Korcz, znany aktor filmowy i serialowy, podzielił się z fanami bolesną wiadomością. W emocjonalnym wpisie pożegnał swoją ukochaną babcię Zosię, która przez lata była jego wielką podporą. Jej śmierć poruszyła serca internautów. Dowiedz się więcej!

W poniedziałek, 16 czerwca, Marcin Korcz opublikował na swoim profilu na Instagramie niezwykle osobisty i poruszający wpis. Aktor poinformował o śmierci swojej ukochanej babci Zofii, z którą łączyła go niezwykła, głęboka relacja. Fani, którzy od lat obserwowali życie aktora w mediach społecznościowych, dobrze znali panią Zosię, która pojawiała się w licznych postach i nagraniach – zawsze z uśmiechem, ciepłem i ogromnym dystansem do świata.

Znany z seriali takich jak „Gra na Maksa”, „Przyjaciółki”, „O mnie się nie martw” czy „Na dobre i na złe”, Marcin Korcz zyskał sympatię widzów nie tylko talentem aktorskim, ale także autentycznością i otwartością. Jego relacja z babcią była często źródłem wzruszeń dla internautów. Starsza pani stawała się bohaterką zabawnych i pełnych miłości nagrań, a jej pojawienie się na profilu aktora było zawsze ciepło komentowane przez fanów.

Teraz, zamiast kolejnego ujęcia z jej uśmiechem – czarno-białe zdjęcia i pożegnanie pełne metafor. Marcin Korcz nie tylko poinformował o śmierci bliskiej osoby, ale też opowiedział historię jej odejścia tak, że trudno pozostać obojętnym.

Chciałem was poinformować, że jakiś czas temu odeszła Zosia. Trzymana za rękę przez swoją córkę. Poszła sobie. Odfrunęła. Gdzieś – napisał Korcz.

W kolejnych zdaniach aktor z ogromnym wzruszeniem maluje obraz kobiety, która była dla niego ostoją ciepła i życiowej mądrości. Jego babcia nie tylko wspierała i kochała, ale też zarażała humorem i dystansem do świata. Nawet u kresu życia zostawiła bliskim prostą, ale poruszającą prośbę, żeby nie tonąć w żalu, tylko żyć dalej.

Prosiła, żeby się nie smucić. Prosiła, by żyć normalnie. A może nawet bardziej – kontynuował.

Bez zbędnych wyjaśnień i komentarzy, aktor napisał po prostu:

Informuje was o tym, jednocześnie prosząc, byście już nie dopytywali- co tam u niej. Ja wierzę, że u niej wspaniale. Wierzę, że pojechała sobie gdzieś tam na wycieczkę rowerową z Dziadkiem Poldkiem – czytamy.

POLECAMY: Aleksander Sikora zaskakuje osobistym wyznaniem na antenie Polsatu! “Nie byłem planowany” – padły mocne słowa

Marcin Korcz wzrusza internautów swoim wpisem!

Takiego pożegnania w polskim show-biznesie dawno nie było. Pełnego miłości, ale też humoru i metafory. Bez patosu. Z autentycznym bólem, ale i z godnością.

Wierzę, że odebrała medal za wyjątkowe zasługi na rzecz empatii, troski i wiecznej chęci pomocy. Wierzę, że stanęła skrzydło w skrzydło z pozostałymi, którzy z tą iskrą w oczach flirtowali z życiem. Wierzę, że zaraża tym swoim szelmowskim uśmiechem pozostałe Anioły – napisał rozrywając serca.

Wśród wzruszających linijek pojawiła się też ta – niby lekka, a jednak bardzo symboliczna. Bo nawet tam, gdzieś „po drugiej stronie”, babcia Zofia nie rezygnuje z zabawy i ma asy w rękawie.

A przede wszystkim wierze, że karta Jej tam idzie… i ogrywa wszystkich w kanastę albo remika… trzymając w rękawie skitranego dżoka – czytamy.

Ten niezwykle emocjonalny wpis kończy się prostym, ale przeszywającym wyznaniem.

Babciu. Tęsknię. Marcin – zakończył.

W ostatnich zdaniach aktor wspomina też, że babcia Zofia zdążyła jeszcze poznać swojego prawnuka, który przyszedł na świat w marcu. Trzymała go na rękach, przekazując „pokoleniową pałeczkę” – jak to ujął aktor. Symbolicznie zamknęła krąg życia.

To nie jest zwykła informacja o odejściu bliskiej osoby. To list miłosny do babci, który stał się też listem do każdego z nas, byśmy nie zapominali kochać, doceniać i dziękować, póki możemy.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Atak na żywo! Izrael uderza w serce Teheranu – prezenterka ucieka ze studia w trakcie programu telewizyjnego [WIDEO]

Marcin Korcz i babcia Zosia (fot. screen Instagram Marcin Korcz)
Marcin Korcz i babcia Zosia (fot. screen Instagram Marcin Korcz)

SJ

Kontynuuj czytanie

HITY

Copyright © 2019 Przeambitni.pl. Stworzona z miłością